logo
morricone

Ennio Morricone, jakiego nie znacie

A teraz The Blog that Screamed zaprasza wszystkich na koncert. W repertuarze piętnaście doskonałych tematów filmowych artysty, które jednak nie załapały się do kanonu tych najpopularniejszych i powszechnie rozpoznawalnych, choć ani o jotę im nie ustępują. Dlatego nie będzie to „The Greatest Hits”, ale „The Best of…” jak najbardziej! Nie ma drugiego kompozytora muzyki filmowej, który przy podobnym przerobie (ponad 500 ścieżek dżwiękowych) przez cały czas utrzymywałby tak wysoką klasę, a nade wszystko potrafił bez ustanku zaskakiwać różnorodnością motywów, inspiracji, technik kompozytorskich czy szokująco oryginalnych zestawień instrumentalnych. Morricone pracował dla artystów kina autorskiego z najwyższej półki, równolegle tworząc niesamowite i powiedzmy sobie szczerze: często po prostu lepsze i ciekawsze ścieżki dla gatunkowych rzemieślników, czy wyrobników kina eksploatacji (do tego często też wspaniałych artystów, nieprawdaż?). Niektóre z nich znane są jedynie wytrawnym fanom i eksplorerom ukrytych filmowych skarbów, inne przepadły zupełnie, podobnie jak same filmy. Postanowiliśmy przywrócić światłu dziennemu choć część tego dziedzictwa, prezentując 15 wybranych (i bez kitu, co jeden, to bardziej zajebisty) motywów z tyluż zróżnicowanych gatunkowo filmów, mniej lub bardziej zapomnianych. Gościnnie wsparł nas największy psychofan twórczości Ennia Morricone w blogosferze, Mariusz z Panoramy Kina, czym zyskał naszą wdzięczność. Bierzcie i odpalajcie z tego wszyscy.

HAKU

 

„Secret of the Sahara” – temat tytułowy (1988)

Muszę się przyznać, że serial Alberta Negrina “Tajemnice Sahary” to jedna z moich guilty pleasures. Chyba pierwszy świadomy kontakt z filmem, gdzieś na przełomie lat 80/90. Obejrzany po latach zatracił wiele ze swej magii; na szczęście nie straciła jej ścieżka dźwiękowa. Temat główny wyłania się powoli z delikatnie zarysowanej chóralnej kantyleny, by na wysokości drugiej minuty eksplodować przepiękną melodią, która śni się po nocach. Obowiązkowe smyki dopełniają całość, delikatnie powracając do początkowych dźwięków. Nawet haku uroni łezkę.

 

„Stendhal Syndrome” – temat tytułowy (1996)

„Syndrom Stendhala” to powrót po ponad 20 latach do współpracy z Dario Argento i od razu nokaut. Film, którego jednym z tematów jest sztuka i jej odczuwanie, niesamowicie wibruje dzięki opartemu na kobiecej wokalizie tematowi głównemu. Lekkość, zwiewność a jednocześnie niezdefiniowany, niewyobrażalny ciężar – transowa melodia zapada głęboko w pamięć. Zwiedzać galerię Uffizi z tą melodią w słuchawkach – warte wszystkiego!

 

„Cadenze” z „What Have You Done to Solange?” (1972)

Jedno z najważniejszych gialli w historii Ennio przyozdobił genialną ścieżką dźwiękową, która nie ma ani jednej fałszywej nuty. Wybieram „Cadenze” z racji swej unikatowości (utwór jest napisany na kościelne organy) i kolejnej przepięknej (gotyckiej?) melodii. Takiego utworu w swoim repertuarze nie powstydziliby się Dead Can Dance, śmiało mógłby konkurować z ich najpiękniejszymi pieśniami bez słów. W filmie towarzyszy jednej z najbardziej poruszających scen, doskonale uzupełniając jej podniosłość. Tak obraz, jak i ścieżka dźwiękowa to mus absolutny.

 

„Chi l’ha vista morire?” temat tytułowy z „Who Saw Her Die?” (1972)

Niech Was jednak nie zmylą te dziecięce chóry, „Who Saw Her Die?” to mroczne giallo, opowiadające o seryjnym mordercy dzieci, dziejące się w brudnych, wyludnionych zakamarkach Wenecji, gdzie nie sięga żaden słoneczny promień. Morricone pierwszy raz w tak dużej skali używa chórów do swojej muzyki (można rzec, że ten soundtrack to protoplasta późniejszej o 14 lat „Misji”) – ale jak już wchodzi na grunt zarezerwowany do tej pory dla Poznańskich Słowików to tworzy niesamowicie jednolitą ścieżkę dźwiękową, po przesłuchaniu której nie ma mowy, aby nie zakręciło Wam się w głowach. Wstyd nie znać.

 

„La Bambola” z filmu „Veruschka” (1971)

A teraz coś z zupełnie innej beczki – prosta, ale jakże piękna melodia kryje w sobie to, co u Morricone najlepsze – dreszcz spotkania z nieznanym, na dodatek cudownie podbudowany najprostszym w świecie „lalala” w wykonaniu niezawodnej Eddy Dell’Orso. Muzyka Mistrza do „Veruschki” o życiu słynnej niemieckiej modelki i aktorki jest niebywale lekka i zwiewna, w duchu jego najbardziej znanych prac, nad wyraz jednak oryginalna. Nad wszystkim unosi się delikatny duch Krzysztofa Komedy i jego kołysanki do „Dziecka Rosemary”. Słuchać do zatracenia.

 

MARIUSZ CZERNIC (PANORAMA-KINA.BLOGSPOT.COM)

 

„The Ballad of Sacco and Vanzetti” z filmu „Sacco & Vanzetti” (1971)

Film w reż. Giuliano Montaldo to jeden z najwybitniejszych, najbardziej poruszających dramatów sądowych w historii. Wzruszająca jest również muzyka, jaką skomponował Ennio Morricone, aczkolwiek siłą tego soundtracku jest głos Joan Baez. Ta amerykańska wokalistka folkowa napisała również tekst ballady o Sacco i Vanzettim – przepiękny, melancholijny utwór, wyrażający smutek i żal z powodu niesprawiedliwości i tragedii dotykających przeciętnych obywateli. Utwór jest długi, składa się z trzech części: Część I – „Give to me your tired and your poor”; Część II – „Father, yes, I am a prisoner”; Część III – „My son, instead of crying be strong”. Morricone dostosował się do niekomercyjnego charakteru – to nie miała być kompozycja podbijająca szczyty list przebojów, ale utwór refleksyjny, płynący prosto z serca.

 

Intro z filmu „Milano Odia: La Polizia non può sparare” (1974)

Kamera filmuje zatłoczone ulice włoskiej metropolii, by za chwilę zajrzeć do wnętrza jednego z samochodów. Siedzi w nim czterech facetów, wszyscy ogoleni i schludni, lecz wyczuwa się iż nie jadą na eleganckie przyjęcie ani ważny egzamin. Muzyka naprowadza na właściwy trop. To banda zakapiorów, którzy zamierzają sterroryzować ludzi i zrabować pieniądze. Dlatego dominują basowe brzmienia. Zero sentymentalizmu, bo i bohaterowie pozbawieni są sentymentów. Morricone wykazał się doskonałą intuicją tworząc soundtrack do filmu Umberto Lenziego, a podkład muzyczny z czołówki to doskonałe wprowadzenie do pasjonującego, brutalnego kina akcji.

 

„Le Vent, Le Cri” z filmu „Le Professionnel” (1981)

 

Po obejrzeniu „Zawodowca” Georgesa Lautnera pozostaje w pamięci dobra rola Belmondo, świetna fabuła i utwór zatytułowany „Chi Mai”, który Ennio Morricone skomponował 10 lat wcześniej (do filmu „Maddalena” Jerzego Kawalerowicza). Wówczas ta kompozycja gdzieś przepadła i Lautner postanowił ją odświeżyć, przyczyniając się do wielkiego sukcesu kompozytora. Jednak „Zawodowiec” rozpoczyna się oryginalnym motywem „Le Vent, Le Cri” – utworem niemalże magicznym, pasującym bardziej do baśni niż filmu sensacyjnego. Wydaje mi się, że Lautner nie docenił pracy jaką Morricone włożył w ten kawałek, bo wykorzystał go tylko w czołówce. Ale dzięki temu ten utwór nie spowszedniał tak jak wspomniane „Chi Mai” i zaliczany jest dziś do najpiękniejszych utworów włoskiego Mistrza.

 

„Mille Ecchi” z miniserialu „La Piovra 2″ (1985)

Do „Ośmiornicy” (1984) Damiano Damianiego muzykę skomponował Riz Ortolani, ale drugą część, reżyserowaną przez Florestano Vanciniego, zilustrował Ennio Morricone. Gdy ostatni odcinek się kończy i pojawiają się napisy trudno wyłączyć odtwarzanie, bo liryczny utwór „Mille Ecchi” na to nie pozwala. Powoduje on, że obrazy jakie zobaczyliśmy w filmie powracają, budzą emocje, prowokują do myślenia. Żałobnym tematem Maestro podkreśla właściwy temat filmu – samotność człowieka porywającego się na coś potężnego. Ta melodia występuje na końcu czterech (z sześciu) odcinków miniserialu. Największe wrażenie wywołuje w odcinku ostatnim – wtedy przywodzi na myśl pogrzeb, pożegnanie kogoś bliskiego, z kim spędziliśmy wiele wspaniałych chwil.

 

„Fête Foraine” z filmu „Peur sur la Ville” (1975)

„Strach nad miastem” Henriego Verneuila to jeden z najciekawszych akcyjniaków z Belmondo, gdzie aktor popisuje się odwagą w scenach kaskaderskich. To także jeden z sześciu filmów Verneuila, do których muzykę skomponował Ennio Morricone. Nie wyróżnię jednak mrocznego, gwizdanego tematu z czołówki, ale diegetyczną kompozycję, która pełni ważną rolę w fabule. Dzięki tej melodii główny bohater wpada na trop zabójcy kobiet. Gdy policjanci odtwarzają taśmę z głosem mordercy słyszą w tle charakterystyczny temat kojarzący się z wesołym miasteczkiem (Fête Foraine). Melodia wpada w ucho, jest lekka i wyrazista, ale nie dekoncentruje widza, który w bezustannym napięciu obserwuje psychologiczny pojedynek maniaka z policją.

 

SIMPLY 

 

,, Pastures of Plenty” (1962)

 
Pierwszy westernowy soundtrack Ennia („Duello nel Texas” z 1963 r.) bazował na typowej orkiestracji i – może poza intensywną melodyjnością – niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie powalił też gardzącego stereotypami Sergia Leone, który podejmując współpracę z kompozytorem zażyczył sobie czegoś w guście… jego dokonań folkowych. Miał na myśli niedawną kolaborację Morricone z amerykańskim folk singerem Peterem Tevisem, z którym zrobili cover „Pastures of Plenty” Woody Guthriego; aranż i instrumentacja były oryginalnym pomysłem Ennia. Zatem Morricone bez krępacji wziął z tego szereg gotowców, jak akustyczna gitara, fletowe ozdobniki, chóralne repetycje, czy oszczędne, precyzyjnie osadzone interwencje orkiestry, a nade wszystko rewolucyjny sposób budowania przestrzeni. Tak narodził się soundtrack do „Fistful of Dollars”, a zarazem nowy kanon muzyki filmowej. Tym samym legendarny songwriter i bard białej biedoty z lat Wielkiego Kryzysu Woody Guthrie, odegrał rolę zapalnika dla kariery Włocha i nomen omen przepustki do „pastwisk obfitości”.
 
 
 

„Copkiller” aka „Order to Death” (1982)

 
Killer, jak nic! Przestrzeń organizuje zapętlony pochód lakonicznej basówki w zasadzie bez początku i końca. Sam środek czegoś, co za chwilę zrobi ci krzywdę. Pierwszy z histerycznych akordów przeszywających tę surowiznę brzmi, jakbyś znalazł się w absolutnej ciemności i nagle obok twojej głowy roztrzaskano niewidzialne lustro. Rosnący niepokój punktują kolejne, synkopowane frazy: to jakieś kikuty niedokomponowanych melodii i harmonii, to pojedyncze dżwiękowe okruchy, które nieregularnie ranią basową teksturę, lecz ta goi się błyskawicznie. Idealnie wstrzela się to w treść oraz klimat pełnego tajemnic i metafizycznej (tak!) grozy poliziottesco, w którym debiutujący na ekranie frontman Sex Pistols i PIL, nie dał się zepchnąć do narożnika wielkiemu Harveyowi Keitelowi. Pamiętna z „Hardware’a” fraza Johna Lydona „This is what you want… this is what you get”, jest jego filmową kwestią z „Order to Death”. Pierwotnie, to on miał robić muzykę do  filmu Faenzy.
 
 
 

„Chased!” z „A Sky full of Stars for a Roof” (1968)

 
Poza oryginalnym tytułem i zerżniętą z „Toma Jonesa” sceną erotycznej kolacji Giuliano Gemmy i Magdy Konopki, komediowy spaghetti western Petroniego niewiele ciekawego ma do zaoferowania. Przypieczętowało to jego los pozycji zapomnianej, co niestety wykluczyło ten zajebiście ekstrawagancki temat muzyczny ze zbiorowej pamięci, zamykając mu drogę do licznych, westernowych „The Greatest Hits” mistrza. W filmie dominuje rozmarzony, gwizdany „main theme”, ale jedynie słuszną kosą jest „Chased!”. Folk rockowa galopada, z fletowo-gitarową linią wiodącą, banjo na drugim planie i brutalnie piłowanymi, bluegrassowymi skrzypcami, traktowanymi nieomal jak harmonijka Bronsona. W pewnym momencie wszystko wybucha hollywoodzką fanfarą, lecz natychmiast łapie poprzedni kurs. Sonorystyczna fasolka po bretońsku, przy której Dmitri Tiomkin ani chybi sięgnąłby po sole trzeżwiące.
 
 
 

,,Violazione Violenza”  z  „Autostop Rosso Sangue” (1977)

 
Ennio Morricone, jak wiadomo ma wiele twarzy, lecz w tym temacie objawia się jego czysty Mr. Hyde. Score do tego brutalnego i zajadle niepoprawnego politycznie thrillera drogi, kompozytor oparł na akustycznych brzmieniach całej baterii instrumentów szarpanych. Atawistycznym instynktom, ujawnianym przez osaczonych bohaterów, towarzyszą dżwięki iskrzące pierwotną chropawością, organiczne i plemienne. Motoryczny „Violazione Violenza”, zbudowany na gorączkowych riffach  mandoliny, gdzie beat nabija irlandzki bodhran, to prawie HC punk bez prądu (ale za to z jękami potępionych). O ile temat z „Order to Death” odmalowywał trwogę zagrożonej ofiary, tak tu słyszymy, nieskazitelną, jednowymiarową pieśń kata.
 
 

 

,, L’Avventuriero”  aka  ,, The Rover” (1968)

 
A tu idealny Dr. Jekyll. Ile takich wzruszających i uduchowionych tematów przepadło bez wieści, dzieląc los swoich filmów; raz lepszych, raz gorszych, jednakowoż równo zapomnianych przez bogów i kinomanów. Jak choćby owa ekranizacja „Korsarza” Josepha Conrada  z Anthony’m Quinnem i Ritą Hayworth. Pisząc do tego muzykę,  Morricone musiał być chyba zakochany na zabój. Ciepłe, wiolonczelowe intro wprowadza powiew melancholii, lecz to, co następuje za chwilę jest niczym dotyk jakiegoś niewysłowionego szczęścia. Tak mógłby brzmieć muzyczny podkład do chwili, kiedy właśnie się dowiedziałeś(aś), że wszystkie  niemożliwe marzenia zaraz się spełnią. Pełen kolorów i światła persyflaż wczesnoromantycznej liryki instrumentalnej (Schubert), którym maestro wprowadza w erotyczno-smyczkowy daydream.
 
 
Autorzy polecanek: The Trio H/M/S