„Zrozumiałem jak musi czuć się Jagger” – Fabio Frizzi o swojej karierze.
Włoski kompozytor Fabio Frizzi jest prawdziwym tytanem horroru. Dzięki długiej współpracy z Lucio Fulcim, nagrał jedne z najważniejszych soundtracków w historii tego kina: „Zombi 2″, „The Beyond”, „City of the Living Dead” i wiele innych. Tom Fenwick z factmag.com rozmawia z maestrem o jego karierze, inspiracjach oraz niedawnym odrodzeniu zainteresowania jego muzyką.
Rozmowa odbyła się między pokazami na festiwalu Frightfest 2016.
Rozpocząłeś komponowanie muzyki w wieku 20 lat, jak wyglądały Twoje początki w branży filmowej?
Mój tata, Fulvio, był dyrektorem handlowym w firmie dystrybuującej filmy o nazwie Cineriz. Po zakończeniu nauki szkolnej rozpocząłem zgodnie z jego wolą studia prawnicze, jednak moim konikiem była muzyka. Gdy spotkałem pewnego dnia muzycznego wydawcę Carlo Bixio, od początku chciał pomóc mi w starcie z muzyką – wyszukiwał wtedy utalentowanych kompozytorów, m.in. Claudio Simonettiego i jego zespół. Często spotykaliśmy się w tym gronie.
Wtedy też powstało trio Bixio, Frizzi, Tempera?
Na początku mojej kariery spiknął mnie ze swoim bratem Franco oraz Vincenzo Temperą, którzy pomagali mi, wiedząc, ze dopiero się uczę. Pracowaliśmy razem nad „Amore Libero” i „Fantozzi”, kiedy to Vincenzo pomógł mi poprowadzić orkiestrę do muzyki, zaś Franco pomagał przy jej edycji. Po wsyzstkim Carlo wezwał mnie do siebie, proponująca stworzenie zespołu. Byliśmy muzycznym małżeństwem przez pięć bardzo intensywnych lat, z którego to okresu mam wiele pięknych wspomnień. W tych latach we Włoszech produkowano rocznie prawie 250 filmów, z czego wiele było klasy B – mimo, iż wiedzieliśmy że nie pracujemy nad ważnym projektem, dawaliśmy z siebie wszystko, była w nas wielka pasja do muzyki.
W jaki sposób rozpoczęła się Twoja współpraca z Lucio Fulcim?
Wspomniany Carlo Bixia, nasz wydawca, zaprosił mnie kiedyś na przedpremierowy seans nowego westernu, „Four of the Apocalypse”. Świetny film z dobrą obsadą, jednak muzyka nie była w nim do końca udana – w co drugiej scenie pojawiał się temat Boba Dylana „Knockin’ on Heaven’s Door”. To normalne, każdy reżyser w trakcie montażu lubi wrzucać sobie ulubione utwory; ale jako kompozytor wiesz, że dany utwór nie jest przypadkowy – reżyser chce czegoś w podobnym stylu. Uświadamiasz więc sobie: „Mój Boże, on chce, żeby muzyka brzmiała jak pieśni Dylana – jesteśmy zgubieni!(śmiech)”. Fulci to geniusz, więc co możemy z tym zrobić? W końcu jednak nagraliśmy materiał, z którego Lucio był bardzo zadowolony i tak zaczęła się nasza wspólna przygoda. Jestem dumny z tej ścieżki, szczególnie z tematu akustycznego, który do dziś wykonujemy na koncertach.
“Gdy byłem młody obserwowanie wyścigu między Yamahą a Moogiem było wspaniałe; co chwilę wychodziło coś nowego”.
W wywiadach opisujesz Lucio jako człowieka z trudnym charakterem – czy w jakiś sposób walczył z Tobą o muzykę?
Lucio miał podwójną osobowość: z jednej strony miły i przyjacielski człowiek, z drugiej – jako reżyser – był bardzo wymagający. Wyznawaliśmy podobną zasadę co do pracy – powinieneś otaczać się profesjonalistami, dzięki którym problemy szybko ustępują. On był jak ojciec otoczony grupką dzieci, robiących to, co każe tata. W pracy reżyserskiej miał proste pomysły, zaś co do muzyki nie był typem człowieka dającego proste wskazówki: mówił przymiotnikami. Kiedyś poprosił mnie, żebym przygotował „przezroczystą muzykę”. Zapisałem sobie to w notesie i później zacząłem nad tym myśleć – co to ma znaczyć? Oczywiście Fulciego o to nie zapytałem! (śmiech)
Przy okazji „Zombi 2″ udało Ci się stworzyć naprawdę zróżnicowane dźwięki. Jaka muzyka miała wtedy na Ciebie wpływ
Cóż, np. scenie z drzazgą i okiem inspiracja przyszła prosto z utworu Beatlesów „A Day in the Life”. Początek drugiej części utworu, ze słowami „wstawaj, zwlekaj się z łóżka!”, jest na tle pianina i basu, zaś pod jego koniec następuje walka obu instrumentów w tle. Jeśli kiedykolwiek grałeś lub pisałeś muzykę, to wiesz że zaczynasz zwykle od pomysłu, do którego dochodzą kolejne i krok po kroku zamieniają się w coś oryginalnego. Zacząłem więc od tego momentu Beatlesów i oparłem na nim cały utwór. Kiedy coś podkradasz, trzymaj to w tajemnicy! (śmiech)
Twój sposób użycia melotronu, Mooga, Jupitera 8 i Propheta 5 poskutkował mocno niepokojącymi pejzażami dźwiękowymi. Co spowodowało, że to syntezatory były u Ciebie na pierwszym planie?
Czasem jest tak, że rodzisz się we właściwym momencie: gdy byłem młody syntezatory pojawiały się jeden po drugim. Obserwowanie wyścigu między Yamahą a Moogiem było wspaniałe; co chwilę wychodziło coś nowego. Rok po roku odkrywałeś nowe instrumenty i ich wszechstronność bardzo pomagała w tworzeniu nowej muzyki.
“Tłum bił brawo i krzyczał, wtedy zrozumiałem jak musi czuć się Jagger. Zwykle muzyk jest w takiej sytuacji, mając 25 a nie 65 lat.”
A jak wyglądała współpraca z włoską legendą syntezatorów, byłym członkiem Goblinsów, Maurizio Guarinim, przy „Zombi 2″?
Maurizio jest nie tylko doskonałym klawiszowcem, ale i wielkim umysłem. Przyniósł do studia wszystkie instrumenty, jakie posiadał, włączając w to nowe keyboardy jak Yamaha CP-80 i CS-80. Były niesamowite także z tego powodu, że muzycznie mogłeś na nich osiągnąć co chciałeś, ale jednocześnie tak ciężkie, ze dwoje ludzi musiało je nieść.
Czy po latach wracałeś jeszcze do tych ciężkich instrumentów, czy przeniosłeś swoje zainteresowania na tworzenie muzyki przy pomocy komputera?
Podczas gry używaliśmy Korga na wiele sposobów, np. sprawialiśmy by brzmiał jak melotron, choć to oczywiście nie to samo. Na oryginalnym instrumencie mogłeś grać przy pomocy oscylatora, dzięki któremu miałeś możliwość dokładniejszych, ledwie widzialnych zmian i brzmiało to doskonale. Podczas koncertów jesteśmy niczym orkiestra symfoniczna, zaś ja nie chcę używać wtedy żadnych dźwięków nagranych wcześniej ponieważ myślę, że lepiej brzmi całość na żywo, nawet jeżeli zdarzy się podczas wykonywania jakiś błąd. Taki jestem te na co dzień: nie jestem piękny, ale jestem sobą.
Włoskie kino ma wielu niesamowitych kompozytorów: Claudio Simonetti, Stelvio Cipriani, Ennio Morricone, Ty i wiele innych postaci. Czy było między Wami jakieś przyjacielskie współzawodnictwo?
Między nami wszystko jest w najlepszym porządku, choć nie mówimy sobie o wszystkim (śmiech). Jako dziecko zakochałem się w muzyce Morricone i gdy już podjąłem pracę u Bixio, wiedziałem że mistrz pracował w jego studiach. Pewnego razu chciałem uczestniczyć w jego nagraniach, na co Morricone się zgodził, co było niezwykłe, gdyż nie miał reputacji miłego człowieka. Przez rok siedziałem wraz z jego orkiestrą podczas nagrań, to wywołało na mnie duże piętno. Gdy już zacząłem pracować nad moim pierwszym soundtrackiem do „Amore Libero” Ennio spotkał mnie w studio i powiedział: „Nie możesz już przychodzić i uczestniczyć w moich sesjach”.
Twoja muzyka ma wielki wpływ na współczesnych artystów. Jak się z tym czujesz?
W zrozumieniu tego pomógł mi Internet. Wielu ludzi mówiło mi, że raperzy i ludzie od muzyki dance wykorzystują moją muzykę. Po pierwsze: świetna sprawa, jeżeli podoba Ci się moja muzyka i chcesz jej użyć do stworzenia czegoś nowego, to dlaczego nie? Po drugie: zapytaj mnie jednak o pozwolenie jej użycia! Czasem się tak dzieje i wtedy jestem wspomniany jako współkompozytor – to logiczne, pożyczasz coś ode mnie, to jesteśmy w tym razem.
W ostatnich latach jeździłeś po świecie z programem „Frizzi 2 Fulci”. Nad czym pracujesz obecnie?
Nad czymś w rodzaju spinoffu „Frizzi 2 Fulci”: „wersji kompozytorskiej” „The Beyond”. Podczas trasy jeden z muzyków poruszył ten temat: „Fabio, spróbujmy zagrać koncert oparty na tematach z jednego tylko filmu, wileu muzyków gra w ten sposób koncerty,jako kompozytor całości mógłbyś rozpisać ją na nowo”. Nie chciałem jednak naruszać oryginalnej struktury tego dzieła, gdyż te tematy są kochane przez zbyt wielu ludzi i ich zmiana byłaby szaleństwem. Spotkałem się z montażystą Bobem Murawskim, który był zakochany od lat w filmach Fulciego i on podrzucił mi oryginalne ścieżki dialogowe oraz odseparowane od nich ścieżki muzyczne z „The Beyond”. Rozpocząłem więc od oryginalnych ścieżek, których Lucio nie użył i na nowo je zorkiestrowałem; nie został mi z tamtych lat żaden dodatkowy kawałek muzyki. Trudno mi oceniać samego siebie, ale liczę, że ludziom spodoba się i ten pomysł.
Dzięki znakomitym reedycjom Twojej muzyki na winylach przez Death Waltz, jest ona konsumowana przez kolejną generację. Czy czujesz odrodzenie zainteresowania tą muzyką?
Często mówię, że moje życie toczy się raz na wozie, raz pod wozem; zaczynałem jako poważny kompozytor a teraz gram koncerty będąc w ciągłym kontakcie z ludźmi, którzy kochają moją muzykę. Trzy lata temu pod koniec koncertu w Union Chapel tłum bił brawo i krzyczał, wtedy zrozumiałem jak musi czuć się Jagger każdego wieczora. Zwykle muzyk jest w takiej sytuacji, mając 25 a nie 65 lat. I to jest właśnie magia chwili.
Opracowanie i tłumaczenie: haku
Appendix: 9 utworów Fabio Frizziego, które trzeba znać.
„Voci Dal Nulla”
Chóralnie rozśpiewany, urzekająco melodyjny temat, pochodzi z najważniejszego dzieła Fulciego, nihilistycznego „The Beyond”, w którym piekło jest nie tylko realnym miejscem, ale i stanem świadomości. Tytułowe „Odgłosy z nicości” to mroczne inkantacje wyjęte wprost z księgi Eibon, pełniącej w obrazie ważną rolę. Temat momentalnie przenosi słuchacza w inną przestrzeń, w czym swój udział mają także doskonale zaaranżowane instrumenty smyczkowe. Wstyd nie znać.
„Manhattan Baby”
Nieco mniej znany, lecz równie przepiękny temat pochodzi z mistycznego, atmosferycznego horroru „Manhattan Baby”, w którym litry krwi są przykryte piaskami Egiptu oraz mgłami Nowego Jorku, na których to dwóch planach toczy się walka o dusze bohaterki. Frizzi tym razem stawia na prostotę środków: główna melodia to właściwie kilka dźwięków nabierających z czasem coraz bardziej złowieszczej siły. Kolejny temat zapamiętywalny po pierwszym przesłuchaniu.
„Seven Notes in Black”
Wspólny temat tria Bixio/Frizzi/Tempera ozdobił jeden z najlepszych włoskich thrillerów, skonstruowane z zegarmistrzowską precyzją „Siedem Czarnych Nut”, podlane sosem tajemniczości idealnie w duchu Edgara Allana Poe. Niesamowita chwytliwość ujmie każdego, tak jak zachwyciła samego Quentina Tarantino, który wykorzystał go w swoim znakomitym hołdzie dla azjatyckiego kina „Kill Bill”.
” Verso L’ignoto”
Frizzi rozwiązuje zadanie na temat: jak paroma dźwiękami fortepianu zasugerować ostrzeżenie podświadomości o nadciągającym, ale jeszcze nie nazwanym po imieniu niebezpieczeństwie. Temat obecny w „The Beyond” oraz „City of the Living Dead”
„Zombi 2″
Jest jednak coś niepokojąco uniwersalnego w tej bardzo rytmicznej kompozycji, co sprawia, że stała się jednym z najlepiej znanych włoskich motywów muzycznych tamtych lat. Główny temat powraca w twórczości Frizziego przez całą jego karierę, ulegając przeróżnym modyfikacjom choćby przy okazji „City of the Living Dead” i tematu „Aposteosi del Mistero”. A wywodzi się…
„Magnetic Sound System – Cozzilla”
… z zapomnianego, schowanego gdzieś na dnie archiwów tematu, jaki Frizzi skomponował wraz z Carlo Bixio i Vincem Temperą pod szyldem Magnetic Sound System dla niesamowitego kinowego wybryku, jakim była włoska wersja japońskiej Godzilli, opracowana przez „człowieka od wszystkiego” Luigiego Cozzi. Jakbyśmy dziś powiedzieli, „demówkowa” proto-wersja „Zombi 2″ to cudownie archaiczna wprawka do tematu, z którego później zasłynął bohater naszego tekstu. Mały muzyczny klejnot.
„I Quatro Dell’ Apocalisse”
W efekcie pierwszego spotkania z Lucio Fulcim, Fabio Frizzi dostąpił okazji zilustrowania jednego z najokrutniejszych spaghetti westernów w dziejach. Ale „I Quatro Dell’ Apocalisse” to także (a od pewnego momentu, przede wszystkim) opowieść o odwiecznej przewadze życia i harmonii nad siłami chaosu – co kompozytor daje do zrozumienia piosenką, która brzmi jak sesyjny odrzut Paula McCartneya , wyprodukowany przez wczesnego Briana Eno.
„House of Forbidden Secrets”
Świetnie, że Frizzi mimo niższej niż kiedyś aktywności nadal trzyma formę. I nie odmawia pierdolniętym partyzantom trashowego kina gore. Temat do takiego właśnie obrazu Toda Sheetsa z 2013 z pozoru może wydać się nieco epigoński, ale nie sposób odmówić mu kwintesencjonalności tego wszystkiego, na czym Frizzi zbudował swą renomę. I ta lunatykująca, potępieńcza wokaliza, którą w końcu wchłonie chór piekielny…
„Introduzione, paura, liberazione”
haku/Simply