Inquisition – reż. Paul Naschy (1978)
Paul Naschy (urodzony jako Jacinto Alvarez Molina) to dziś ikona europejskiego horroru, człowiek – orkiestra, aktor, reżyser, scenarzysta i producent znany z ponad setki filmów, w większości kina gatunkowego. W swej długiej i owocnej karierze zagrał Diabła, Heroda, wilkołaka Waldemara Daninsky’ego, hrabiego Drakulę, czy choćby faraona Amenhotepa – jak sam mówił, na wyborze tych postaci zaważył fakt, iż jego osobowość została naznaczona wieloma przykrymi doświadczeniami. Przeżyta wojna domowa (jako dziecko widział krwawe egzekucje), krytyczny stosunek do religii (na co wpływ miało wychowanie w katolickiej wierze), frustracje seksualne – to wszystko odbiło się w jego obrazach, będących najczęściej adaptacjami historii o potworach, znanych na całym świecie dzięki produkcjom hollywoodzkiego Universal Studios. Dziś jednak kilka słów o obrazie, który swoją historię zawdzięcza krwawej historii Starego Kontynentu.
„Inquisition” z 1978 roku to debiut reżyserski Paula Naschy’ego (jest także autorem scenariusza), opowieść o inkwizytorach przemierzających francuskie wioski i miasta w poszukiwaniu czarownic i czcicieli diabła. Wokół nich szaleje dżuma i nie wiadomo co gorsze – szybko rozwijająca się zaraza, czy równie efektywna w natychmiastowej eksterminacji inkwizycja. Śledczy Bernard Fossey (Paul Naschy) to postać zabójczo skuteczna w swojej misji likwidacji wrogów Boga i Kościoła. Gdy jednak na swej drodze spotyka śliczną Catherine (znana z „Four Times That Night” Bavy, Daniela Giordano), natychmiast ulega jej czarowi, co będzie miało dla niego zgubne skutki. Pałająca żądzą zemsty za śmierć męża, o którą oskarża Bernarda, kobieta rzuca na niego urok, knując misterny plan zawiedzenia inkwizytora wprost na stos. Jest zdesperowana do tego stopnia, iż bierze udział w sabacie, oddając swą duszę samemu diabłu.
Naschy w swoim filmie utrwala znany nam obraz okresu działań Świętej Inkwizycji, jako czasu zabobonów, przesądów i wielkiej ignorancji. Tematyka, znana wcześniej z „Pogromcy Czarownic” Michaela Reevesa, czy choćby „Mark of the Devil” Michaela Armstronga, tutaj służy czystej, nieskrępowanej gorsetem cenzury rozrywce, na dodatek uzupełnionej naprawdę dobrze wykonanymi efektami rodem z kina gore. Oprócz przekonująco wykonanej charakteryzacji zadżumionych szczególnie mocne wrażenie robi scena sabatu czarownic, odegrana z dużą dbałością o szczegóły (choć zapewne dziś może nieco trącić myszką, to jednak każdy maniak euro-horroru powinien być usatysfakcjonowany). Do realizacji dzieła reżyser przygotował się bardzo solidnie – studiował traktaty o czarownicach, udało mu się pożyczyć stroje, elementy scenografii i narzędzia tortur z madryckiego muzeum, skąd także pochodzi obecna w obrazie kopia Malleus Malleficarum. Dzięki temu doszedł do zaskakującego wniosku – hiszpańska inkwizycja wcale nie była taka straszna, jak ją malują (choć, oczywiście, nikt się jej nigdy nie spodziewał), za to jej francuski oddział nie miał sobie równych w zbrodniczej działalności. Na wybór miejsca akcji mógł mieć też wpływ prosty fakt – mianowicie Francja jest w posiadaniu najlepiej zachowanych archiwów dotyczących inkwizycji, stąd też są one doskonałym źródłem historycznym. Postać Bernarda Fosseya jest wzorowana na Bernardzie Gui, który wydał ponad 600 wyroków skazujących przeciw domniemanym czarownicom (jego postać pojawia się także w „Imieniu Róży”). Grany przez Naschy’ego inkwizytor to człowiek głęboko wierzący w słuszność swej misji, wytrwale tropiący czarownice, zgodnie z głębokim przekonaniem o ich winach. Kobiety w tym obrazie są tłem dla dominujących mężczyzn – to one im usługują, to głównie one są torturowane; inkwizytorzy stoją po stronie Boga, „słaba płeć”, jak mówi o nich Fossey musi więc stanąć po stronie Diabła.
Reżyserski debiut przyszedł dosyć późno, bo Naschy miał wówczas 44 lata; da się odczuć duże doświadczenie, nabyte na wielu planach filmowych, pod względem realizacyjnym nie ma się do czego przyczepić – historia jest zrozumiała, a prowadzenie aktorów bardzo dobre, nie tylko podług eksploatacyjnych standardów. Sam król hiszpańskiego horroru uważa go za jeden ze swoich ulubionych filmów (zaszczyt kopnął także m.in. „El Caminante”), wspominając go z dużą przychylnością. Za kamerą stoi Miguel Fernandez Mila, znany z takich cudowności jak „All the Colors of the Dark”, czy „Return of the Blind Dead”, wyjątkowo pewnie poruszający się w horrorowych sceneriach. Drugi plan zasiedlają świetnie sportretowane postaci, na czele których stoi odtrącony przez kobietę donosiciel Renover (cudownie obleśny Antonio Iranzo, znany m.in. z doskonałego westernu „Cut Throats Nine”), zaś w jednej ze scen Naschy wdziewając kostium ponurego żniwiarza, mruga trupim okiem do widza, odnosząc się do „Siódmej Pieczęci” Bergmana.
Na rozpoczęcie przygody z hiszpańską grozą, jak i na retro halloweenowy wieczór pozycja godna polecenia.
haku