logo
God's Bloody Acre (1975)_034

Kino gwałtu i siekiery – God’s Bloody Acre, reż. Harry Kerwin, 1975

Tak srogi kawał cuchnącego ścierwa można wyłowić tylko z najgłębszych odmętów bagna hicksploitation. God’s Bloody Acre to obraz ultra-tani, nieokrzesany i zaskakujący. Pewną konfuzję może wywołać już wstępna próba odgadnięcia z jakiego rodzaju opowieścią będziemy mieć do czynienia. Zanim bowiem rzecz przejdzie do grindhouse’owych konkretów, przypomina raczej jakiś interwencyjny eko-manifest za pięć centów, to znów siermiężne dzieło zaangażowane w duchu hippisowskiej kontestacji. Ostatecznie przybiera jednak formę wściekłego kina gwałtu i siekiery.

Na terenie jednego z amerykańskich parków narodowych koczuje trójka zaniedbanych osobników – ni to rednecków, ni to zdziczałych hippisów. Pewnego dnia spokój ich siedliska zostaje zakłócony przez wtargnięcie ciężkiego sprzętu do wycinki drzew. Reakcja mieszkańców lasu jest iście histeryczna: na widok zagłębianego w pień ostrza wrzeszczą jakby ktoś kroił im żywcem rodzoną matkę, a połamane gałązki bandażują niczym rączki okaleczonego dzieciątka. Absurd sytuacji jest tym większy, że w istocie rozchodzi się tu o wyrównanie skrawka terenu pod nowe miejsce kempingowe, a nie przerobienie na zapałki całej dżungli amazońskiej. Szybko jednak stanie się jasne, że reżyser bynajmniej nie zamierza gloryfikować owych „obrońców puszczy”. Gdy ruszą z kamieniami na buldożer, niczym troglodyci polujący na mechaniczną bestię (takie skojarzenie potęgują rozbrzmiewające w tle bębny), dojdzie do tragedii – pod lemieszem spychacza zginie jeden z robotników. Przelana krew sprawi, że borowym bojownikom już całkowicie puszczą hamulce i zaczną się zachowywać jak syberyjskie niedźwiedzie, które posmakowały ludzkiego mięsa. Pełnię zwierzęcego szału osiągną wtedy, gdy zwęszą na swoim terytorium przyjezdne kobiety.

God's Bloody Acre (1975)_009

Otwierająca film plansza informuje, że to historia oparta na kanwie autentycznych wydarzeń, jednakże konia z rzędem temu, kto się do takowych faktów dokopie. Realizacja trąci maksymalną zgrzebnością, kadry często pozostają niedoświetlone, ale już całkiem pomysłowe przejścia montażowe oraz okazyjne zabiegi rodem z kina surrealistycznego zdradzają pewną ambicję przedsięwzięcia. Zanim ekologiczna gorączka przerodzi się w survivalową grę o przeżycie, obserwujemy właściwy dla tamtej epoki „moralny niepokój”. Wśród żarliwych, folkowych songów wyruszają w drogę kolejne osoby dramatu. Jest więc podróżujące kamperem małżeństwo w średnim wieku (w ich związku najwyraźniej nie układa się najlepiej), pojawia się także zbuntowany młodzieniec na motocyklu oraz wędrująca bez celu dziewczyna, świeżo po rozstaniu z nadużywającym przemocy partnerem. Rolę motocyklowego kontestatora odtwarza Wayne Crawford, niespecjalnie wydarzony aktor wstępujący m.in. w wyreżyserowanej wespół z Harrym Kerwinem Barracudzie (1978), o której – gdyby nie soundtrack Klausa Schulze – nikt by dzisiaj nie pamiętał. Grany przez niego bohater właśnie porzucił pracę w wielkiej korporacji. Retrospekcje z jego przeszłości wypełnia chaos atonalnych dźwięków, oddających panujący w głowie bohatera mętlik, zaś symboliczna scena buntu, czyli wylewania kawy na ławę (a gwoli ścisłości na papiery z projektami na biurku) ma w sobie ikoniczną siłę, której mógłby pozazdrościć środkowy Zanussi.

Gdy widz może dojść do wniosku, że będzie już do końca obcował z nakręconym po taniości kinem kontestacji, niespodziewanie wchodzi numer z trzema Murzynami w rolls-royce’ie. Motyw tak kuriozalny i głęboko niepoprawny politycznie według dzisiejszych kryteriów, że warto poświęcić mu kilka linijek. Otóż podróżujące wozem kampingowym małżeństwo mija limuzynę wypełnioną posiadaczami bujnych fryzur afro. Biały mężczyzna, kreowany na zdecydowanie bardziej antypatyczną połówkę tego związku, stwierdza z niesmakiem, że do czego świat zmierza, skoro „czarnuchy” jeżdżą rolls-roycem. Zirytowana małżonka tłumaczy mu, że „czarnuchy” to nie jest właściwe określenie czarnoskórych mieszkańców, a jeśli poruszają się takim samochodem, to znaczy, że na niego ciężko zapracowali. Cóż, zgodnie ze stereotypem niezależnego kina lat 70. przedstawiciele klasy średniej utożsamiali najgorsze cechy społeczne, zaś rozmaici buntownicy i reprezentanci warstw wykluczonych awansowali do roli nosicieli cnót wszelakich. Nie może zatem dziwić, że ta para przemknie obojętnie obok maszerującego wzdłuż szosy Wayne’a Crawforda, któremu zepsuł się jednoślad. Przy długowłosym młodzieńcu zatrzyma się dopiero rolls-royce z kolorową ekipą. Lecz ci zamiast udzielić mu pomocy (na co się początkowo zanosi), niespodziewanie skatują go i pozbawią portfela (nie zarobi kulki w łeb tylko dlatego, że towarzystwo nie potrafi obchodzić się z bronią). Tym samym wątpliwa stanie się wcześniejsza sugestia jakoby ich drogie auto pochodziło z uczciwej pracy. Trudno dziś jednoznacznie orzec, czy mamy tu do czynienia zamierzoną kpiną z szablonów społecznie zaangażowanych produkcji. W każdym razie ta scena przypomina, że prawdziwe kino eksploatacji potrafiło być totalnie nieprzewidywalne, w odróżnieniu od jego współczesnego, neo-grindhouse’owego erzacu, który może być „niegrzeczny”, ale tylko do pewnych nieprzekraczalnych granic.

PDVD_002

Wspomnianych czarnoskórych ziomków nie uświadczymy już więcej na ekranie, los pozostałych postaci przetnie się w pewnym momencie na tytułowym, przeklętym akrze ziemi. Pomiędzy młodszymi bohaterami rozegra się miniaturowe „lato miłości” (reżyser nie zapomina o dawkowaniu niezbędnej golizny), zaś starsza z kobiet zostanie zgwałcona przez leśnych psycholi. Początkowo zresztą, niczym w Nędznych psach (1971) Sama Peckinpaha, zacznie czerpać przyjemność z wymuszonego stosunku, zanim ten zmieni się w gwałt podwójny. A mizoginistyczny tour de force przekształci się w desperacką grę o przeżycie. Fatum okaże się być dla wszystkich wyjątkowo okrutne, ale i chwilami również szyderczo przewrotne. Idealista, który zrezygnował z intratnej posady w zbrojeniówce, ponieważ projektowanie służących do zabijania maszyn stało w sprzeczności z jego pacyfistycznymi zapatrywaniami, będzie musiał stoczyć iście atawistyczną walkę na kły i pazury. Crawford tak wczuł się w swoją rolę, że w czasie realizacji finałowej bójki uszkodził swojemu oponentowi nerki.

Wongo

Źródła zdjęć:

Klik

God's Bloody Acre (1975)