„Mammut in Nebbia Fosforescente”. Giallo, którego nie było.
Spędzając w tamtym roku zimowe wakacje we Włoszech, zakupiłem kilka codziennych gazet, aby sprawdzić swoje podstawy języka. Był wśród nich także numer Corriere della Sera, którego w ferworze zwiedzania nawet nie zdążyłem wtedy przejrzeć. Jednak traf chciał, że gazeta wróciła ze mną do kraju, gdzieś na dnie podróżnej torby. Odkryłem to dopiero w zeszłym tygodniu, podczas domowych porządków. Zapewne podzieliłaby los innych starych gazet lądując w śmietniku, gdyby nie jedno ze zdjęć, które odruchowo przykuło moją uwagę… Twarz z fotografii przypominała mi kogoś, ale doznałem chyba chwilowego zaćmienia, zanim po kilku minutach zorientowałem się, iż jest to Helmut Berger. Zamieszczony pod nią artykuł rozpalił mą ciekawość do żywego, gdy piąte przez dziesiąte zrozumiałem, że historia obraca się wokół jakiegoś tajemniczego giallo (w dodatku satanicznego), które jakoby miało nigdy nie ujrzeć światła dziennego! A już sam tytuł tego feralnego dzieła doszczętnie zmącił mój spokój, będąc kolejnym dowodem na to, że filozofom śnią się chyba tylko te barany, które liczyli przed snem. Szybko poprosiłem znajomego znającego język włoski o przetłumaczenie całości (dzięki Waldek!), po czym razem z Simplym poskładaliśmy do kupy przetłumaczony materiał i oto, co nam wyszło. Usiądźcie w swoich fotelach, bo jest sensacyjnie!
Umberto Piergiorgi „Sensacyjne odkrycie w Cinecitta”:
„Mamut w fosforyzującej mgle” („Mammut in Nebbia Fosforescente”) to przypadkiem odkryte na dnie archiwum Cinecitta „nieistniejące” sataniczne giallo Marino Girolamiego z 1975 roku (film prawdopodobnie z powodu bankructwa producenta został opieczętowany jeszcze przed premierą, podobnie, jak niesławne „Rabid Dogs” Bavy) z serią wyjątkowo obrzydliwych mordów na członkach kolegium kardynalskiego (Gabriele Ferzetti, Salvo Randone, Adolfo Celi). Kiczowata, pozbawiona elementarnej logiki, historia przechowywanego od stuleci w zabytkowej chrzcielnicy wiecznie młodego Antychrysta (żenująco wyuzdany, karykaturalny Helmut Berger), który uwalnia się na skutek trzęsienia ziemi, spowodowanego dynamitową ingerencją w sejsmicznie aktywny grunt, z rozkazu pazernego dyrektora górniczego konsorcjum (obrzydliwy jak rzadko Klaus Kinski). O dziwo, mimo teoretycznie niszczącej wilgotności i bez mała 40 lat, stan taśmy jest podejrzanie dobry, co wzbudziło sporą konsternację archiwistów nie znajdujących na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia: ten film powinien był zgnić do reszty jeszcze przed 1990 rokiem! Obecnie trwają rozmowy przy drzwiach zamkniętych (co też jest w podobnych wypadkach niespotykane) w sprawie transferu i oficjalnej premiery „Mamuta”.
Umberto Piergiorgi w rozmowie z Mario Ottavianim, archiwistą Cinecitta.
Tematem naszej krótkiej rozmowy będzie odnalezienie po prawie 40 latach taśmy z „Mamutem”. Zapytam otwarcie – czy taka sytuacja może mieć miejsce w XXI wieku?
Odpowiedź może być tylko jedna – wielce możliwe, że takie sytuacje są nagminne w wielu archiwach na całym świecie.
Jak więc sprawa ma się z archiwami Cinecitta? Czy mając do nich „codzienny” dostęp jest jeszcze możliwość odnalezienia czegoś nowego, nieznanego szerokiemu gronu filmoznawców i krytyków filmowych?
Zważywszy na to, że w zbiorach mamy ponad 40 mln fotografii, ok. 150 tysięcy nagrań dźwiękowych i ponad 100 tysięcy filmów (nie licząc nośników elektronicznych), jest to bardzo możliwe. Mimo skrupulatnej i mocno wyczerpującej pracy archiwistów, może się zdarzyć iż jakieś nagranie, bądź też film, zostaną przeoczone. Tak jest w wypadku „Mamuta”, czy też taśmy nr 15031, pod którym to widnieje w naszym systemie. Trzeba też mieć na uwadze, iż w tej chwili w archiwum zatrudnionych jest dziesięć osób, które są w stanie wprowadzić do naszego systemu około 20 tysięcy fotografii rocznie, nie mówiąc już o filmach, czy nagraniach dźwiękowych, które niejednokrotnie wymagają gruntownego oczyszczenia, zarówno z szumów jak i innych, nałożonych odgłosów. Potrzebujemy wolontariuszy, jak zresztą większość archiwów państwowych.
Pojawiły się głosy, iż istnienie tej taśmy jest wręcz niemożliwością, choćby ze względu na warunki w jakich przebywała.
Tak, taśma z filmem, pochodząca najprawdopodobniej z końcówki 1975 roku przebywała w warunkach dalekich od dobrych – w jednej z piwnic pękła rura ciepłownicza, co spowodowało nienaturalne nagrzanie zgromadzonych tam materiałów. Gdy udało się zlokalizować miejsce awarii, odnaleziono kilkaset zapomnianych zdjęć, kilkadziesiąt plakatów oraz około dwudziestu taśm, wśród których, pośród przemówień rządowych znajdowała się taśma z obrazem. Był to negatyw Kodaka, wykonany na bazie trójoctanu celulozy, który zwykło nazywać się „bezpiecznym”, ze względu na ulepszone właściwości, bo choć materiał użyty do wyrobu jej podłoża ulega spaleniu, jego właściwości palne są dużo bardziej stabilne. W niektórych momentach doszło do lekkiego nadwęglenia taśmy, co jednak nie wpłynęło znacznie na ten materiał. Mimo to jestem wręcz zdumiony jak w takich warunkach negatyw mógł przetrwać!
Czyli, mimo wszystko, materiał jest w dobrym stanie?
W tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż taśma została oddana w ręce dystrybutorów, którzy muszą zadecydować, co dalej z nią począć. Pamiętajmy, że, na ile mi wiadomo, nie została jeszcze sporządzona żadna kopia obrazu – oryginał jest przechowywany w sejfie w siedzibie głównej Cinecitta, gdzie wgląd prócz dystrybutorów ma tylko główny manager, Giuseppe Basso.
Wywiad z Paolą Borgna
To bardzo zagadkowa sytuacja, przyzna pani. Były już kiedyś takie przypadki ?
Paola Borgna: Tak, ale nie za wiele. W każdym razie nic godnego uwagi. System produkcji filmowej w tamtych latach dopuszczał indywidualne spółki z o.o., tworzone ad hoc, finansujące realizację danego filmu, z nastawieniem na bardzo szybki zysk. Najczęściej po uzyskaniu zakładanych profitów, szybko ulegały one samolikwidacji, a w razie klapy jeszcze szybciej. Przemysł pornograficzny bazował głównie na czymś takim. Zdarzało się, że inwestor z jakichś powodów wycofywał się, nawet jeszcze przed zakończeniem produkcji i taki kaleki, bezpański materiał, lądował w jakimś magazynie, na ogół niszczejąc. Pieniądze na niektóre filmy pochodziły czasem z nie do końca legalnych źródeł, niekiedy trzeba było błyskawicznie zwijać interes.
Była pani na zamkniętym pokazie. Jak ocenia pani ten film i gdzie pani zdaniem tkwi przyczyna tego całego zamieszania i konfidencji wokół niego? Przecież to, umówmy się, ciężko poroniony gniot. W dodatku chyba niekompletny.
Dobre pytanie. Mimo akredytacji, nie zostałam wpuszczona na salę konferencyjną, gdzie miały zapaść decyzje w sprawie filmu, ale widziałam, że stawili się ludzie z ministerstwa kultury i kilku duchownych, chyba jezuitów. Mogę tylko co nieco domniemywać i to na bazie przesłanek dość mglistych. Poniekąd zawartych również w pańskim pytaniu.
?
Odniosłam wrażenie, że wersja, którą widzieliśmy na pokazie, była celowo poskracana. Najprawdopodobniej już po odnalezieniu filmu. Tam nie brakowało całych sekwencji, jak w filmach niedokończonych, czy niezmontowanych. Było kilka wyraźnych, drastycznych cięć, że tak powiem „przez środek sceny”, na przykład, kiedy Berger-Antychryst wchodzi do komnaty, gdzie rozmawiają kardynałowie i zaraz potem już ich nie ma, tylko te młode kobiety o twarzach w czarno błękitne kwiaty. I potem ten epileptyczny trup, cały we krwi i bąblach, nie wiadomo właściwie czyj? Ale widać za to wyraźnie, co mamy za oknem. Nie zauważył pan? Taka charakterystyczna zabudowa…
Zaraz, coś kojarzę… Ale to chyba nie mógł być Pałac Laterański? To raczej wykluczone.
Ale był. Ten film kręcono w Watykanie. Jak to się udało, nie mam bladego pojęcia. O coś takiego nawet najwięksi muszą bardzo długo zabiegać i to bez żadnej gwarancji powodzenia. Ktoś moim zdaniem umożliwił realizację zboczonych i bluźnierczych ujęć do jakiegoś taniego giallo w obiektach Stolicy Apostolskiej. Niewykluczone, że mógł być tu przeprowadzony bardzo poważny, antychrześcijański rytuał, pod pozorem kręcenia filmowej sceny z czymś takim; film, nie film, ale sataniczna ceremonia mogła tam się odbyć i to w pełnym, niezmąconym obrządku. Sceny z paleniem krwi nagiej dziewczyny i jedzeniem resztek Kinskiego rozgrywały się w mroku, więc trudno coś powiedzieć. Ale gdzie to tak na prawdę się odbywało, wolę nie myśleć. Ale to były dziwne czasy, dostojnicy wchodzili w bardzo nieciekawe układy, potem dopiero wyszły na jaw rewelacje z afer bankowych, mafijnych zobowiązań, operacji finansowych Bóg wie z kim, jak za Borgiów. „Mamut w fosforyzującej mgle” to signum temporis drugiej połowy lat siedemdziesiątych we Włoszech.
Przyznam, że nie rozumiem tej sceny z mamutem. To było strasznie dziwne, ten kształt… Chyba, że też coś zostało wycięte. W ogóle ciężko ten cały dom wariatów zaliczyć do giallo, tak w porównaniu z typowymi przedstawicielami gatunku.
Czy ja wiem? Przez większość czasu mamy normalny kryminał, dopiero po połowie robi się, mówiąc delikatnie, nietypowo. Zresztą giallo, jako gatunek, jest trochę jak kula śnieżna; turlając się, obrasta wszystkim, co zabierze po drodze (śmiech). A wtedy w kinie mieliśmy modę na satanizm. Chociaż teraz pomyślałam sobie, że gdyby moje domysły miały nie mijać się z prawdą, rzecz mogła być od początku zaplanowana. Scenariusz mógł powstać na zamówienie. W takim wypadku, los tego filmu staje się zrozumiały; on przepadł, bo NIGDY nie miał trafić do dystrybucji. Ciekawe jak udało się tak idealnie utrzymać wszystko w tajemnicy, w końcu mnóstwo postronnych osób było w to zaangażowanych. Myślę, że odpowiednie gaże zrobiły swoje.
Znaków zapytania na pewno tu nie brakuje, ale to chyba zbyt zuchwała hipoteza. Nie mniej zauważyłem, że w ogóle nie było otwierających napisów. Tylko nazwisko reżysera, Marino Girolamiego, który nie żyje. Czy myśli pani, że wydanie takiego filmu na nośniku mogłoby być szkodliwe? Czy niebezpieczne?
Nie wiem. Zależy dla kogo. Dla fanów takiego kina pewnie nie, oni są już od dawno straceni (śmiech). Ale kto wie? Sir Horace Walpole bawił w połowie XVIII wieku we Włoszech i skutkiem tego wymyślił horror, jako nowy gatunek literacki; stuprocentowo oryginalny, nie mający żadnych wcześniejszych, stylistycznych protoplastów. I to w głuchym Oświeceniu (śmiech), pod prąd wszystkiemu, jak wtedy rozumowano. Nawet powieść, jako forma, była jeszcze w powijakach. A tu proszę! Emanacje naszych tajemnych prądów są niezbadane.
opracowanie: haku & Simply
Pingback: Poliziottesco, mon amour Vol. 2 – Kinomisja()